Najmniej amerykańscy Amerykanie

Puste ulice Krakowa przypominają mi miasteczko Tuba na terenie rezerwatu Indian Nawaho.

Trudno spotkać kogoś z kim można by przeprowadzić krótką, przyjazną pogawędkę. Może to panujący w Arizonie upał nie sprzyja spacerom, a może sposób życia rdzennych mieszkańców Ameryki.

 

Będąc częścią turystyki masowej, nie czułam się tu na miejscu.  Łatwo zrozumieć dumną i nieprzystępną na pierwszy rzut oka postawę Indian, którzy mają historyczne prawo nie lubić przyjezdnych.

Ale prawem przyjezdnych jest przyjeżdżać. I nawet dobrze jest odpocząć na jeden wieczór od uśmiechniętego, wszechobecnego i natarczywszego: ” Hi! How are you?”

 

A po nocy spędzonej na ziemi Nawahów, poczułam się tu prawie swojsko, szczególnie, kiedy w sklepie z pamiątkami zobaczyłam chusty identyczne jak w Bukowinie Tatrzańskiej!

Martwa przyroda tętniąca życiem

Nie jestem wielbicielką geologii. Zimne skały nie budzą we mnie wzruszenia, tak jak polne kwiatki

 

Jednak Kanion Antylopy w Arizonie powalił mnie na kolana.

 

Był on głównym powodem dla którego wybrałam się do Ameryki, chciałam go zobaczyć na własne oczy i sfotografować własnym aparatem. I chociaż podróż była długa i męcząca, warto było.

 

Rzadko rzeczywistość okazuje się lepsza od wyobrażeń.

W Kanionie Antylopy stałam z opadniętą szczęką, z okrągłymi ze zdziwienia i zachwytu oczami, i trzęsącymi się rękami próbowałam uchwycić obrazy aparatem.

 

A chętnych było dużo więcej.


Na koniec występ taneczny Indianina z rezerwatu Nawaho.

Teraz z perspektywy czasu to wszystko wydaje mi się nierealne.

I tylko widzę Twoje kapelusze

W Wietnamie, nosi się wietnamskie kapelusze.

Przypuszczam, że  to za sprawą ich wyjątkowej praktyczności.

Kupić je można na każdym rogu, za bardzo małe pieniądze.

Chronią idealnie przed słońcem, ulewnym deszczem i komarami.

Obowiązują w mieście i na wsi.

I są bardzo twarzowe:

Gorąco polecam!

Komunizm po wietnamsku

W odległym, egzotycznym i komunistycznym Wietnamie natknęłam się na swojskie obrazy z dzieciństwa i młodości.

Chociaż ulice współczesnego Wietnamu różnią się bardzo od zapamiętanych przeze mnie ulic PRL-u, bo są kolorowe, wesołe i pełne prywatnych inicjatyw, a nie szare, smutne i pełne kolejek do pustych sklepów, to coś je łączy.

Pełne dumy pomniki napawają lękiem i nostalgią.

Symbole władzy robotniczej, wydaja się groteskowe.

Niezrozumiałe dla mnie hasła z plakatów propagandowych trochę śmieszą, a trochę straszą.

A pilnie strzeżone mauzoleum przywódcy, wywołuje uczucie odrealnienia od otaczającego świata.

Ale najbardziej realny komunizm daje się zauważyć w bezsensownych inwestycjach typu szerokie chodniki, po których spacerują tylko krowy…

I w toaletach gdzie, masz kłopot jeśli przed wejściem nie zadbasz o papier…

Rybacka wioska Mui Ne

Choć z daleka wygląda malowniczo, to po bliższym poznaniu sporo traci na uroku.

Nadal jednak zapiera dech w piersiach – z powodu zapachu rozkładających się ryb.

Krótka przejażdżka na korakle – okrągłej rybackiej łódce, używanej do zarzucania sieci, oraz do transportu ryb z kutrów na ląd – była dużą ulgą dla nosa i oczu.

Mieszkańcy tego dziwnego zakątka, są bardzo przyjaźni i sympatyczni, jednak ciężko byłoby mi się tu zatrzymać na dłużej…

i podwędzanych szprotek nie lubię już tak bardzo jak kiedyś…

właściwie, to nie jem ich wcale!

Do czego służą skutery

Każdy wie, że do jazdy. Jednak w Wietnamie równie oczywiste jest, że skutery służą do przewozu towarów. Bez względu na ich rozmiar i wagę.

A kiedy wybije pora sjesty – skuter jest najlepszy!

Po powrocie do Polski Tomek zadawał sobie przez jakiś czas pytanie :”Jak żyć bez skutera?”.

Nie znalazł odpowiedzi. Ja też nie umiałam mu pomóc. Był więc, wewnętrznie, zmuszony do zakupu jednośladu.

Nie widziałam jeszcze, żeby na nim spał, ale ze względu na omijanie korków, jest dużo wcześniej w domu i może sobie uciąć drzemkę w fotelu.

Ale Sajgon!

Sajgon w pełni zasługuje na swoją nazwę i chociaż obecnie oficjalna nazywa tego miasta brzmi Ho Chi Min, to nadal pozostaje Sajgonem.

Mieszka tu ponad 9 mln ludzi, skuterów jest podobno 6 mln, ale w innym mało wiarygodnym źródle znalazłam informację, że 90% mieszkańców posiada własny motorek, coś się więc nie zgadza, ale to chyba nie ma znaczenia. Podejrzewam, że nie istnieją tego typu statystyki i zestawienia.

My w Sajgonie kupiliśmy skuter, który następnie zostawiliśmy w Nha Trang, ok. 250 km dalej,  do użytkowania w bazie nurkowej i na 100% nikt nie odnotował faktu, że po naszej wizycie w mieście jest o jeden pojazd mniej.

Moja wypowiedź jest chaotyczna?
Samo wspomnienie Sajgonu, powoduje w mojej głowie chaos, więc jaka ma być? poukładana?

Sajgon jest niesamowity : pędzący i głośny, a zarazem klimatyczny i uśmiechnięty!

 

Geometryczny Londyn

W niektórych miejscach Londyn jest całkowicie odrealniony. Czysty, równy, zabytkowy i równocześnie nowoczesny.

Na pierwszy rzut oka jest bardzo uporządkowany.  Dużo kątów prostych, ale i równych kół niemało.

Brakowało mi w nim, mojego ukochanego chaosu, który potrafi w jednym ujęciu opowiedzieć całą historię.

Dopiero na Poland Street znalazłam zalążek tego, co lubię najbardziej fotografować, czyli widoku niekontrolowanego przez architektów urzędu miasta.

Powoli zaczęłam łapać klimat.

W sumie Londyn mi się podoba…, ale do Katmandu mu jeszcze daleko!

Październikowe narty w Dolinie Stubaital

Rozpoczęcie sezonu narciarskiego w październiku ma swoje wady i zalety. Po pierwsze jest niewiele  śniegu, po drugie jeszcze mniej ludzi. Po trzecie ma się poczucie bardzo długiego sezonu przed sobą i bez żalu można odpocząć od nart, nawet cały dzień…

Myśl, że dolina Stubaital, to przecież nie tylko lodowiec, była dla mnie odkrywcza i bardzo przyjemna w skutkach.
Dzięki temu udało mi się pobyć z moją ukochaną jesienią, która w tym roku jakoś mnie unikała i już martwiłam się, że jej w ogóle przed zimą nie spotkam, a zwabiła mnie do siebie w najmniej oczekiwanym miejscu i momencie…
Na dodatek góry, przeogromne, przecudne, bezludne…
I dozwolone dla psów…
I to nieprawda, że kamienie są zimne!
I ciepło jest, i pięknie, i musi wystarczyć na rok.

A nogi bolały nas dużo bardziej niż po nartach!

Lizbona w jedno popołudnie

Czytałam niedawno, że mieszkańcy Lizbony są zmęczeni licznie przyjeżdżającymi turystami, którzy zmieniają charakter ich miasta i utrudniają codzienne życie.

Żeby więc nie drażnić autochtonów zbyt długo, przyjechaliśmy do Lizbony tylko na jedno popołudnie. Nie oszukując się, że można zobaczyć miasto w kilka godzin, zrezygnowaliśmy z wszelkiego zwiedzania i poszliśmy na spacer, żeby pooddychać gorącym, słonym i klimatycznym powietrzem.

I było to fantastyczne popołudnie. I chociaż byliśmy tu bardzo krótko, to wspominać Lizbonę będę bardzo długo.